Wbrew oczekiwaniom, małe sklepy osiedlowe nadal prosperują, pomimo zaciekłej konkurencji ze strony dużych sieci supermarketów. Właściciele tych małych „spożywczaków” z Torunia przekonują, że ich sukces jest wynikiem prostego podejścia: oferowanie świeżych produktów, utrzymywanie bliskich relacji z klientami i ciężka praca.
Skrzyżowanie ulic Bażyńskich i Grudziądzkiej w Toruniu to miejsce, gdzie znajduje się tzw. handlowy trójkąt bermudzki, utworzony przez markety trzech dużych sieci. Między nimi rozmieszczone są niewielkie sklepy osiedlowe, które na przestrzeni lat stały się nieodłącznym elementem lokalnego krajobrazu. Można by pomyśleć, że z czasem takie sklepy znikną bez śladu, ale mimo wszystko nadal przyciągają klientów i utrzymują się na rynku.
Robert Kmieczak prowadzi mały warzywniak nieopodal Polo Marketu, od którego dzieli go jedynie kilka metrów. Polo Market oferuje klientom szeroki asortyment produktów, od owoców i warzyw po artykuły gospodarstwa domowego, a wszystko to w jednym miejscu i na wyciągnięcie ręki. Pan Robert, jednakże posiada swoją własną strategię konkurowania z takim gigantem.
– Kluczem do sukcesu jest sprzedaż polskich produktów, a nie importowanych zza granicy. Duże sieci często sprzedają produkty pochodzące np. z Turcji czy Mołdawii jako krajowe. My stawiamy na dostawców lokalnych, oferujemy produkty codziennie świeżo zerwane – wyjaśnia.
Pan Kmieczak zapewnia przy tym, że ceny w jego sklepie są konkurencyjne do marketowych. Ale to nie jedyny atut małego warzywniaka. – U nas zawsze można porozmawiać – dodaje właściciel.
Klientka sklepu potwierdza te słowa: – Tak było kiedyś, przed erą wielkich centrów handlowych – mówi z sentymentem.
Jeden z klientów, pan Bogdan, docenia jakość produktów oferowanych przez pana Kmieczaka. – Smak jest zupełnie inny niż tych zakupionych w markecie – mówi porównując warzywa. – Nawet koper smakuje lepiej i nie muszę pytać czy jest świeży, bo to wiem. Gdyby kiedyś okazało się inaczej, to już więcej tutaj nie wrócę. Właściciel musi o to dbać. A w markecie? Tam jeden klient nie robi różnicy – ocenia pan Bogdan.