Analizując pierwszy mecz nowego sezonu, wydaje się, że sympatycy zespołu Arriva Twarde Pierniki mogą oczekiwać kolejnego pełnego stresu okresu. Zespół z Torunia przegrał bowiem w nietypowy sposób z osłabionym Startem Lublin.
Start Lublin, mimo iż nie był w pełni sił, udało się zbudować interesujący skład na bieżący sezon, co bez wątpienia czyniło go faworytem spotkania. Warto dodać, że w składzie gospodarzy zabrakło Jakuba Karolaka, jednego z czołowych polskich graczy, a kilku pozostałych zawodników zmagało się ostatnio z kontuzjami. Mimo tych przeciwności losu, zdawało się, że Torunianie będą mogli zaprezentować godną rywalizację.
Jednak moralne załamanie obrony zespołu pod dowództwem trenera Srdjana Suboticia stanowiło główny problem. Już do przerwy Arriva Twarde Pierniki przegrała aż 55 punktów. Przez całe spotkanie, gospodarze mieli 56 procent skuteczności strzałów, z czego aż 50 procent wynikało z rzutów dystansowych – co miało katastrofalne skutki dla toruńskiego zespołu. Szczególnie groźni byli obwodowi Startu – Jabril Durham i Liam O’Reill, którzy oprócz zdobycia 55 punktów, zasłużyli również na 16 asyst.
Z drugiej strony, gracze z Torunia nie przekroczyli nawet symbolicznego progu 30 procent skuteczności rzutów z dystansu. Jedynymi zawodnikami, którzy wyróżnili się podczas tego meczu byli Aaron Cel i Trey Diggs (6/13 za trzy), a także Goran Filipovic, który był bliski uzyskania double-double. W wyniku tych działań, w trzeciej kwarcie przewaga Startu Lublin wynosiła już 25 punktów, a losy Arrivy Twarde Pierniki wydawały się przesądzone.
Jak podkreślił po meczu trener Srdjan Subotić: „Przeciwnicy mieli 50 procent skuteczności z dystansu, ale my sami daliśmy im poczucie pewności siebie od początku spotkania. W miarę upływu czasu, ich decyzje były coraz lepsze. Wygranie meczu na wyjeździe przy stracie 102 punktów i 16 błędach jest praktycznie niemożliwe”.